środa, 19 października 2016



 

Pasożyt zniszczył mi oczy!

Beata kochała zwierzęta. Psy, koty, konie. Nie sądziła, że przez nie straci wzrok...

Lustro w łazience państwa Golanków* jest jak to z bajki o Królewnie Śnieżce – zawsze mówi prawdę. ”A raczej ją pokazuje – wzdycha 17-letnia Beata. – Widzę w nim, jak powoli tracę wzrok. Ślepnę. Każdego dnia moja twarz jest coraz bardziej nieostra...”. Dziewczyna przechodzi z łazienki do swojego pokoju. Idzie powoli, dotykając mebli, ścian. Otwiera drzwi i pokazuje komputer na biurku. ”Kiedyś spędzałam przy nim całe godziny – opowiada. – Teraz stoi bezczynnie. Obraz na ekranie jest dla mnie zlewającą się plamą barw. – Z szafki przy łóżku wyjmuje jakiś lek, zakrapia go sobie do oczu. – Czuję się jak staruszka – mówi. – Mam wrażenie, że od zakażenia minęło nie dwa lata, a sto. A wszystko zaczęło się tak niegroźnie...”.
Ślepy los
”To się stało w wakacje. Spędzałam je u babci, która mieszka blisko stadniny koni. Bywałam w niej codziennie. Bawiłam się świetnie. Fajna pogoda. Masa nowych kumpli i święty spokój od szkoły. Nagle, pod koniec lipca, coś dziwnego zaczęło dziać się z moimi oczami. Zauważyłam, że trochę gorzej widzę. Jak przez lekką mgiełkę. Pomyślałam: »To na pewno zmęczenie«, bo dzień wcześniej byłam do północy na ognisku”. Za radą babci, Beata przemyła oczy rumiankiem. Nie pomogło. Na źrenicach pojawiło się coś rodzaju białej błonki. ”Babcia zabrała mnie do miejscowego lekarza – opowiada dziewczyna. – Usłyszałam, że mam zapalenie spojówek, dostałam receptę...”. Leki nie pomogły, mgła przed oczami dziewczyny stawała się coraz gęstsza. Rodzice zabrali córkę do miasta, do okulisty. ”Powiedział, że choć to dziwne w tym wieku, mam zaćmę – wspomina Beata. – Rodzice jednak mieli wątpliwości. Zaczęliśmy odwiedzać innych lekarzy. Żaden nie wiedział na pewno, co mi jest... Brałam jedne leki, potem kolejne. Bez skutku. Z miesiąca na miesiąc widziałam coraz gorzej. W szkole musiałam przesiąść się do pierwszej ławki, ale to niewiele dało. Raz na lekcji poryczałam się z bezsilności. Zamiast słówek z anglika, widziałam na tablicy tylko jakieś białe smugi. Poprosiłam o pomoc nauczycielkę, a ona na to, żebym sobie kupiła okulary”. Problem w tym, że okulary pomagały tylko trochę. Beata przestała czytać książki, oglądać filmy. Musiała też zrezygnować z treningów pływackich. ”Całymi dniami myślałam tylko o tym, czy w końcu całkiem oślepnę. Bałam się wychodzić na ulicę, rodzice odwozili mnie i odprowadzali pod samą szkołę. W końcu zmusiłam ich, by mi załatwili zwolnienie lekarskie”. Zamknięta w czterech ścianach domu Beata wpadała w coraz większy dół. Na szczęście jej rodzice się nie poddali, nadal szukali ratunku dla córki. Znowu zaczęło się jeżdżenie po klinikach, odwiedzanie lekarzy. Na początku grudnia trafili do kolejnego, polecanego im przez kogoś okulisty. Zbadał Beatę i aż się złapał za głowę.

Koci pech
”Dziewczyno, ty masz w tych oczach po prostu masakrę!” – powiedział. A potem postawił swoją diagnozę. Beata słuchała z przerażeniem, że jej oczy zostały uszkodzone przez... larwy. ”Wtedy po raz pierwszy usłyszałam słowo »toksokaroza« – mówi Beata. – To choroba, którą można zarazić się od kotów lub psów. Zwierzęce pasożyty wnikają do ludzkiego organizmu i go pustoszą. Ja pewnie złapałam je w stadninie, od tamtejszych kotów. Zawsze się z nimi bawiłam, głaskałam je i widocznie trafiłam na chore, nieodrobaczone zwierzę”. Lekarz wyjaśnił jej, że larwy pasożyta przedostały się aż do oczu i spowodowały ich uszkodzenie. ”To brzmiało okropnie, ale ja ucieszyłam się, że wreszcie wiadomo, co mi jest. I że teraz uda się wszystko naprawić. Że znów będę widzieć jak dawniej...”. Jednak okulista nie był aż takim optymistą. Wyjaśnił Beacie i jej mamie, że chorobę zdiagnozowano późno i zapewne jej skutki będą nieodwracalne. I że problemem jest nie tylko zniszczenie samych larw, które są bardzo żywotne, ale także wywoływane przez nie stany zapalne, które dodatkowo uszkadzać będą oczy dziewczyny. Poza tym martwe już larwy muszą jeszcze zostać wchłonięte przez organizm Beaty... ”Słuchałam tego przerażona. To był jakiś horror... Dobiła mnie informacja, że w skrajnych przypadkach trzeba usunąć całą gałkę oczną. Załamałam się, choć lekarz pocieszał, że w Polsce to się nie zdarzyło od lat...”. Zaczął się wyścig z czasem. Beata trafiła do szpitala zakaźnego na oddział chorób odzwierzęcych. Tam lekarze próbowali zniszczyć żyjące w jej oczach larwy. ”Wiedziałam, że leczenie jest konieczne, ale znosiłam je źle – mówi dziewczyna. – Najgorsze było to, że nie czułam żadnej poprawy, dalej widziałam tak samo kiepsko jak dotąd”. Po zakończeniu szpitalnej kuracji Beata wróciła do domu. ”Całymi dniami siedziałam w swoim pokoju – opowiada. – Słuchałam muzy i dołowałam się coraz bardziej. W końcu mama namówiła mnie, żebym wróciła do szkoły. Zgodziłam się, bo dziadkowie kupili mi laptopa i syntezator mowy, by komputer czytał mi na głos teksty...”. To nie był łatwy powrót. Koledzy nie wiedzieli, jak się mają wobec niej zachowywać, o czym rozmawiać. ”Jak się już ktoś odważył do mnie podejść, to tylko po to, żeby gadać o jakichś pierdołach – wspomina Beata. – Znalazł się jeden odważny, który zapytał, jak się czuję i co mi tak naprawdę jest, ale jak mu zaczęłam o tym opowiadać, to widać było, że jest przerażony i wcale nie chce tego słuchać. I najchętniej by po prostu zwiał, byle tylko nie musieć wymyślać żadnej odpowiedzi...”. Beata czuła się w szkole strasznie samotna, odrzucona przez tych, których niegdyś uważała za swoich przyjaciół. Zwierzyła się z tego ojcu, a on powiedział jej, że ”niektórzy ludzie nie potrafią udźwignąć cudzego nieszczęścia”...

Została sama
Jeszcze więcej trudności niż relacje z kolegami sprawiała Beacie nauka. Dziewczyna dalej nie widziała, co nauczycielka pisze na tablicy, nie była też w stanie sama przeczytać książki. Mama, za radą znajomego lekarza, kupiła jej specjalne szkło powiększające. ”Dzięki tej lupie znowu mogłam czytać. Strasznie się z tego cieszyłam, choć, oczywiście, paru klasowych debili zaraz zaczęło się z tego szkła nabijać...”. Beata kończyła ostatnią klasę gimnazjum, czekała ją walka o miejsce w liceum. Żeby dać radę, prosiła rodziców, by czytali jej na głos dłuższe zadania i lektury. Cały materiał zakuwała na pamięć słowo po słowie. To nie zawsze wystarczało. Złapała kilka jedynek, które stawiali jej mniej wyrozumiali nauczyciele. Kiedyś dyrektorka w rozmowie z mamą Beaty zasugerowała, że lepiej byłoby przenieść ją do szkoły dla niedowidzących albo niewidomych. To, zamiast załamać Beatę, dodało jej sił do walki. ”Pomyślałam: »Po moim trupie!« – opowiada Beata. – Zakuwałam dalej i udało mi się ze wszystkiego, nawet z tej cholernej matmy, wyjść na prostą. Dostałam się do liceum...”. Całe życie Beaty podporządkowane było tylko dwu sprawom: nauce i chorobie. Na nic innego nie było już w nim miejsca. Dziewczyna zakuwała, brała leki, biegała na badania kontrolne i słuchała o kolejnych komplikacjach. Bo choć nicienie udało się wytruć, w oczach Beaty nadal tworzyły się groźne stany zapalne. Ona sama, bez badań, mogła dostrzec ich skutki – widziała coraz gorzej. ”Starałam się nad tym nie zastanawiać, żeby nie zwariować, ale to mi się słabo udawało. Prześladowała mnie myśl, że któregoś dnia obudzę się kompletnie ślepa. Wiele razy mi się to śniło...”. Postępująca choroba coraz bardziej odbijala się na psychice dziewczyny. Choć jeszcze niedawno tak bardzo bolało ją odrzucenie przez przyjaciół, teraz sama zaczęła izolować się od ludzi. Nic nie pomógł fakt, że nowi znajomi z liceum okazali się zupełnie w porządku. Nie czepiali się, nie nabiali. Kilka osób wyraźnie chciało się nawet z Beatą zaprzyjaźnić. Jednak ona odrzuciła te oferty. ”No bo co niby mielibyśmy razem robić? Przecież ja ledwie rozpoznaję twarze, nie jestem nawet w stanie odczytać numeru nadjeżdżającego autobusu! Nie pójdę z nimi do kina ani na rower, nie pogadam o książkach... Spotkalibyśmy się raz czy drugi, a potem by się im znudziło... Już to ćwiczyłam. Nie chcę przechodzić tego drugi raz”. Mimo takiej oceny swoich możliwości i wyraźnej obawy przed zranieniem, Beata twierdzi, że nie czuje się gorsza. Woli o sobie mówić ”inna”. Przez cały pierwszy rok nauki w liceum konsekwentnie trzymała się osobno. Najważniejsze było dla niej to, by zdać do drugiej klasy. I udało się. Prawie na samych trójach, ale jednak! W parze z sukcesami w szkole szły niewielkie osiągnięcia w leczeniu oczu Beaty.

Zawsze jest nadzieja
”Cały czas czekałam na przełom w leczeniu. Na to, że któregoś dnia lekarz powie, że się udało i teraz już wszystko będzie dobrze. Ale nic takiego się nie stało, więc muszę zadowolić się tym, co mam. Na szczęście, udało się pozbyć pasożyta i opanować te koszmarne stany zapalne, które zżerały mi oczy. A co będzie dalej, zależy podobno już tylko od siły mojego organizmu. Oczy mogą się dalej degenerować albo wszystko zostanie tak, jak jest. A jeśli będę mieć naprawdę dużo szczęścia, coś się zacznie poprawiać. Nie chcę sobie robić niepotrzebnych nadziei, ale po cichu na to liczę... Wolę nie myśleć o tym, co zrobię, jeśli dalej się będzie pogarszać. Jeśli stracę to, co jeszcze mam. Nie wiem, jak wtedy sobie poradzę...”.

TOKSOKAROZA: To choroba zwierzęca, wywołana przez pasożyty, którą zarazić się mogą także ludzie. Źródłem zakażenia może być kontakt człowieka z chorymi zwierzętami (szczególnie groźne są małe, jeszcze nieodrobaczone szczenięta i kocięta), ich odchodami lub po prostu z... ziemią, ponieważ skażenie gleby jajami toksokar jest powszechne na całym świecie. Zakazić się można także jedząc nieumyte owoce lub warzywa. Dlatego właśnie tak ważne jest mycie rąk po każdej zabawie ze zwierzętami, po powrocie do domu i przed jedzeniem! Warto to robić, bo choroba u ludzi może mieć bardzo groźny przebieg. Miniaturowe larwy toksokar wraz z krwią przedostają się do różnych narządów człowieka i mogą osiąść np. w wątrobie, płucach, oczach, a nawet w mózgu. Tam, rozrastając się, wywołują stany zapalne i niszczą zainfekowane tkanki. Toksokaroza jest trudna do wykrycia, a jej objawy są różne w zależności od miejsca osiedlenia się larw. Im później zostanie wykryta, tym mniejsza szansa na cofnięcie się wywołanych przez nią zmian. W Polsce zapada na nią kilkaset osób rocznie, przy czym większość zakażeń przebiega bezobjawowo. Ofiarami nicieni najczęściej padają małe dzieci.
CENNY WZROK
Około 200 tysięcy Polaków jest całkiem niewidomych, cztery razy tyle ma bardzo osłabiony wzrok. Co dwunasty z nich nie skończył jeszcze 18 lat! Większość Polaków nie zdaje sobie sprawy, jak łatwo jest popsuć sobie (lub nawet całkowicie utracić) wzrok. Bardzo szkodliwe dla oczu jest wielogodzinne przesiadywanie przed komputerem czy telewizorem. Należy też zawsze pamiętać o odpowiednim oświetleniu przy czytaniu, do-brze się odżywiać (dla oczu bardzo ważne są witaminy A i E, które znajdują się m.in. w marchwi, czarnych jagodach oraz... maśle) i porządnie wysypiać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

WROTYCZ na kleszcze i inne robaki. Właściwości i zastosowanie wrotyczu ...