Dr Jerzy Jaśkowski: Mammografia, czyli jak ogłupia się kobiety
Dr Jerzy Jaśkowski od lat szerzy wiedzę nie tylko medyczną. Poniżej pełen (bez skrótów) artykuł doktora o mammografii i jej skutkach. Każdy artykuł dr Jaśkowskiego jest perełką i warto, by był czytany przez jak najwięcej osób – ten wpis służy popularyzacji wiedzy szerzonej przez doktora Jaśkowskiego.
Z cyklu: „Państwo istnieje formalnie” P-71
Dr Jerzy Jaśkowski: Mammografia, czyli jak ogłupia się kobiety
„Jeżeli jakakolwiek reguła statystyczna zaczyna być wykorzystywana do celów regulacyjnych, to natychmiast traci swój sens” – Charles Goodhart
100% społeczeństwa w Polsce posiadło umiejętność czytania i pisania
98% nie wie zupełnie w jakim celu. jj
98% nie wie zupełnie w jakim celu. jj
Generalnie nauki dzielimy na przyrodnicze i humanistyczne. Nauki humanistyczne powinny określać nam cele życia na ziemi, czyli dlaczego mamy znosić trudy i znoje, zamiast pić piwo i oglądać telewizję. Nauki przyrodnicze określają nam metody, jakimi mamy osiągać opracowane cele.
Niestety, od pierwszych reform, jaki nam
zafundował zachód za czasów genseka Edwarda Gierka, agenta Kominternu
sprzed wojny, w zamian za pożyczki, które rozłożyły Polskę, czy jak kto
woli, zniewoliły społeczeństwo przymusem spłaty pożyczek,
oprocentowanych na bardzo lichwiarski procent, musieliśmy wdrożyć
reformę oświaty, polegającą na likwidacji właśnie nauk humanistycznych.
Wiadomo, człowiekowi zakwalifikowanemu od urodzenia do bycia zapleczem siły roboczej
dla zachodu niepotrzebne są nauki humanistyczne, czyli ten wyższy
poziom wiedzy. Mówił o tym wyraźnie raport tzw. Klubu Rzymskiego,
opracowany na zlecenie CIA w 1970 roku. Przedstawicielem Ludowej
Republiki był niejaki Kołakowski, robiący za profesora, a przedtem
pracownik sił zwalczających Żołnierzy Wyklętych z bronią w ręku. Chwalił
się przecież w telewizji na ten temat.
Otóż, o ile pojęcia nauk przyrodniczych są zdefiniowane
i ścisłe przez cały czas, to pojęcia dotyczące nauk humanistycznych są
zmienne i zależą od cywilizacji, do której należy dana grupa ludzi. W
historii mieliśmy ponad dwadzieścia cywilizacji, ale do dnia
dzisiejszego pozostało pięć. O przynależności do danej cywilizacji
zależy stosunek do takich pojęć, jak dobro – zło, brzydota – piękno,
itd. Przynależność do cywilizacji określa także nasz stosunek do
zagadnienia: być, czy mieć. A z kolei na tym bazuje nasze
podejście do świata. Jeżeli wolimy być cywilizacją łacińską, to
gromadzenie rzeczy materialnych ma o wiele mniejsze znaczenie, aniżeli w
przypadku pojęcia „być”. Z kolei, jeżeli należymy do cywilizacji
azjatyckiej, na przykład turańskiej, czy potomków Chazarów, to decyduje pojęcie „mieć”.
Jest to wyraźnie widoczne w Polsce od
około 40 lat, także w medycynie. Starsi profesorowie uważali, że jeżeli
opracują jakąś metodę leczenia i jest ona skuteczna, to należy ją
przekazać jak najszerszemu gronu kolegów. Obecnie, jak można się
przekonać, rządzą patenty i granty. Czyli, jeżeli masz pieniądze,
to możesz się leczyć, a jak nie masz, to czekasz w kolejce tak długo,
aż leczenie będzie niepotrzebne.
Wyraźnie widać takie podejście w tzw. centralnym systemie, gdzie masa osób zamiast zajmować się leczeniem, zajmuje się kierowaniem
i usprawnianiem organizacji. Tylko nikt tak naprawdę nie wie, co
powinno się organizować, skoro wszystkim rządzą procedury. Nikt też,
personalnie, nie może znaleźć autorów tych procedur. Dawniej, w
cywilizacji łacińskiej, opracowana metoda musiała być dokładnie opisana.
Dopiero po udowodnieniu jej skuteczności przez innych autorów, była
wdrażana. Obecnie jakieś rzekome stowarzyszenie wydaje zalecenia, ale brak jakichkolwiek prac, które by potwierdzały skuteczność tych zaleceń.
Na potrzeby bankierów stworzono pojęcie Medycyny Opartej na Dowodach, ale za dowody uważa się publikacje w prasie,
całkowicie kontrolowanej przez firmy farmaceutyczne. W POlsce i na
świecie monopol ma firma Elesevie, wydająca ponad 2460 tytułów. W Polsce
jej przedstawicielem jest wydawnictwo Urban&Partner. Innym
wydawnictwem jest Termedia, które kontroluje 33 tytuły. Innymi słowy,
przeciętny lekarz nie ma dostępu do prac naukowych, z wyjątkiem
publikacji reklamowych.
Jeżeli nie można opracowywać metod leczenia i pomagać chorym, a chce się zarabiać, to tworzy się procedury, które
to ułatwiają. Jednym z takich działów jest tak zwane Zdrowie
Publiczne. W jaki sposób Zdrowe Publiczne może w sposób łatwy, za pomocą
pióra i papieru, zdobywać fundusze, nie bojąc się o
niepowodzenia w leceniu? W bardzo prosty sposób, wystarczy wmawiać
społeczeństwu, że może uniknąć choroby, poddając się badaniom
przesiewowym, lub profilaktycznym.
Badania takie są doskonałym skokiem na kasę powszechnych
ubezpieczeń przymusowych, ponieważ nie rodzą żadnych następstw. Jeżeli
mam znajomego w NFZ, który, oczywiście po konkursie, przyznaje mi
kilkadziesiąt tysięcy na przykład na profilaktykę raka sutka u kobiet,
czyli na badania mammograficzne, to dla mnie nie kryje się żadne
niebezpieczeństwo, czy rozpoznam dany nowotwór, czy też nie. A czysty zysk do kieszeni
za prowadzenie takich badań wpływa. Samo wysłanie zawiadomień może
kosztować kilkadziesiąt tysięcy złotych i o tyle jest uszczuplony
fundusz NFZ, bez żadnego pożytku dla chorych. Jest to czyste marnowanie
pieniędzy podatnika, ale nikt nikogo z tego powodu nie rozlicza.
Czy takie badania mają w ogóle sens ,czy
są po prostu okradaniem społeczeństwa z przymusowo ściąganych podatków?
Proszę zauważyć, że ośrodki, które wykonują takie badania i biorą
społeczne pieniądze, nie przedstawiają żadnych publikacji. Nawet NFZ wstydliwie siedzi cicho i rozliczenia nie pokazuje.
Jest to zresztą powszechne postępowanie, zarówno instytucji państwowych, jak i samorządowych, że ukrywają wyniki prac wykonywanych
w ramach tzw. grantów, czyli prac zleconych, a opłacanych z podatku.
Wszelkie prace naukowe, analizujące wyniki zbiorcze takich
przesiewowych, czy jak kto woli, profilaktycznych badań wskazują, że jest to tylko i wyłącznie skok na kasę.
Poniżej podam po raz kolejny, jak
wygląda sprawa procedur i efektów tych badań profilaktycznych, na
podstawie analizy wykonywanych badań mammograficznych, rzekomo
zapobiegających rakowi piersi. Okazuje się, że badania te nie tylko są fałszywą flagą do wyciągania pieniędzy pod pretekstem ochrony zdrowia, ale powodują rozwój raka piersi u kobiet.
Już badania opublikowane w 2010 roku
wykazały, że zmniejszenie śmiertelności z powodu raka piersi u kobiet
kształtuje się jak 2.4 osoby na każde 100 000 wykonanych badań, czyli jest zupełnie nieistotne.
Potwierdziły to kolejne analizy badań
przesiewowych, opublikowane w 2011 roku w The Lancet Onkology, które
wykazały, że kobiety, które wykonują często badania mammograficzne, mają zdecydowanie większe prawdopodobieństwo wystąpienia inwazyjnego raka piersi w okresie 6 lat, niż kobiety z grupy kontrolnej, nie wykonujące tych badań.
Praca opublikowana w 2015 roku jeszcze
bardziej dołuje te panie, które uwierzyły w skuteczność mammografii,
masowo reklamowanej przez Ministerstwo Zdrowia, czy Narodowy Fundusz.
Autorzy poddali analizie 16 milionów przypadków
rozpoznanego w 547 powiatach raka piersi u kobiet w USA. Badania
obejmowały przedział 10 lat i miały na celu określenie korelacji
pomiędzy badaniem mammograficznym, a umieralnością kobiet z powodu raka
piersi. Badanie to obejmuje najdłuższy okres czasu i największą liczbę
kobiet.
Generalny wniosek jest taki, że badania
mammograficzne znajdują najczęściej małe, nieszkodliwe zmiany, natomiast
nie mają zupełnie wpływu na tzw. śmiertelne nowotwory. Czyli badania mammograficzne doprowadzają do powszechnej nadrozpoznawalności, czyli generalnie są szkodliwe.
Dr Otis Webb Brawles, Szef medyczny American Cancer Society stwierdza jednoznacznie:
„ Guzy,
które mammograficznie mogą nawet spełniać kryteria raka, jeżeli są
samotne, nigdy nie będą specjalnie rosnąć i tworzyć przerzutów”.
Kolejna praca opublikowana już w 2011 roku wskazywała, że czym częstsze badanie mammograficzne, tym częstsze występowanie raka piersi. Innymi słowy, każdy procent wzrostu badań przesiewowych, powoduje wzrost raka piersi o 35 do 49 przypadków na 100 000 badań.
Podobnie tzw. markery nowotworowe nie wykazywały
żadnej korelacji z rakiem piersi. W początkowym okresie wzrostu
guza markery ulegały podwyższeniu, ale nie powinno to być wskazaniem do
interwencji, ponieważ w czasie wzrostu guza nie ulegały istotnym
zmianom.
Zdiagnozowanie średnio o 1.8 raków więcej nie korelowało ze śmiertelnością, która była taka sama w obu badanych grupach.
Czyli badania przesiewowe mammograficzne mają znaczenie głownie emocjonalne.
Promieniowanie rentgenowskie wykorzystywane w mammografii jest natomiast powodem powstawania nowotworów, co udowodniono już ponad 80 lat emu. Dziwnym trafem jest lekceważone w przypadku badań mammograficznych.
Podobnie sprawa dotyczy także kobiet, głównie pochodzenia chazarskiego, z mutacją genu BRCA 1.
Przypomnę, wstępne badania wykazały, że
dziedziczenie tego genu może zwiększyć prawdopodobieństwo wystąpienia
raka piersi. Prawda jest jednak zdecydowanie inna.
Okazało się, że właśnie kobiety z mutacją BRCA1/2 są szczególnie narażone na raka popromiennego. Czyli kobiety pochodzenia chazarskiego [85 % mieszkańców Izraela] w okresie obserwacji 30-letniej, były dwa razy częściej narażone na raka popromiennego,
aniżeli kobiety bez tej mutacji. Potwierdzono to w badaniach 90 000
kobiet w okresie 25 lat. Okazało się, że śmiertelność była taka sama
wśród kobiet badanych mammograficznie i tych, które przechodziły zwykłe
badania fizykalne.
Cała heca z badaniami genetycznymi oparta jest na badaniach wymyślonych przez wojsko do celów broni biologicznej.
Świadczą o tym ewidentnie badania w kierunku raka piersi przeprowadzone
w Szczecinie, siedzibie polsko-niemieckiej wojsk NATO. Dodatkowo oparte
są na wiedzy sprzed ponad 50 lat. Cały program ludzkiego genomu okazał
się wielkim niewypałem. Po 5 latach badań i wyrzuceniu 5
miliardów dolarów uzyskano wiedzę dotyczącą 4-5% genów. Okazuje się, że
geny reagują na środowisko. Innymi słowy, jeżeli w środowisku znajdą się
substancje szkodliwe, to geny mogą zwiększyć produkcję, lub zmniejszyć,
a to z kolei zależy od ogólnie mówiąc zatrucia substancjami
toksycznymi, choćby wprowadzanym do organizmu pod pretekstem szczepień
aluminium.
Badania opublikowane w Biologii Nowotworów budzą poważne wątpliwości co do roli dziedziczenia w powstawaniu nowotworów i reklamy genu BRCA
Trzeba uzmysłowić sobie, że na pierwszym miejscu wśród przyczyn zgonów u kobiet są choroby serca. Tak więc koncentracja na raku piersi ma tylko i wyłącznie efekt emocjonalny
i jest krótkowzrocznym postępowaniem. Wystąpienie na przykład raka
jajnika u tych kobiet po 65 roku życia stanowi 0.8%. A z kolei ryzyko
śmierci z tego powodu stanowi 1,8 na każde 100 kobiet, u których takiego
raka rozpoznano. Czyli twierdzenie p. A. Jolie o tym, że ryzyko stanowi
50%, jest po prostu kłamstwem reklamowym.
Znalezieniu w badaniu mammograficznym
jednego nowotworu ”prawdziwego”, towarzyszy znalezienie pięciu, które
nie wymagają żadnego postępowania medycznego. Czyli aż pięć kobiet musi przejść szkodliwą chemioterapię i radioterapię niepotrzebnie. Trzeba pamiętać, że tzw. rak in situ DCIS, w okresie 30 lat obserwacji, nie daje żadnych przerzutów. Ale z tego powodu amputowano piersi około 1 300 000 kobiet w USA i stosowano niepotrzebną chemioterapię z radioterapią.
Dowodem tego, że te działania były
nieskuteczne, jest czas przeżycia 5 lat od leczenia. W grupie operowanej
przeżycie 5-letnie stanowi 95 – 97%, ale ten sam nowotwór DCIS, u
kobiet nie leczonych dawał przeżycie 10-letnie w 96 – 98%.
Kobiety podzielono na grupy. W jednej
grupie przeprowadzano badania mammograficzne, a w drugiej tylko badania
fizykalne. Ilość rozpoznań raka w pierwszej – mammograficznej – grupie
wyniosła 3250 przypadków, a w drugiej grupie, badania tylko fizykalnego,
3133 przypadki. W pierwszej grupie w okresie obserwacji zamarło 500
kobiet, a w drugiej 505. Jednak w okresie tych 15 lat obserwacji, w
grupie, która przechodziła badania mammograficzne wystąpiło aż 106 dodatkowych raków. Okazało sie, że 22% rozpoznań jest fałszywie dodatnich, czyli nie było raka, ale kobiety zmuszono do leczenia.
Z prac opublikowanych już wcześniej
wynika, że już w 2007 roku, w Archiwum Medycyny
Wewnętrznej przeprowadzono analizę 117 prac naukowych, które
prezentowały wyniki badań mammograficznych. Okazało się, że fałszywie dodatnie badania były bardzo częste, od 22 do aż 56 %, w okresie 10 lat. Czyli w zależności od aparatury i wyszkolenia lekarza, aż co druga kobieta była niepotrzebnie narażona na nie tylko stres, ale i kalectwo obcinania piersi.
Kolejna analiza wykonana przez Cochrane Database w 2009 roku potwierdziła, że aż 30% badań jest fałszywie
dodatnich i naraża kobiety na niepotrzebne, szkodliwe leczenie, które
zwiększa ryzyko prawdziwego raka o około 0.5%. Badania doprowadzają do
30 % nadrozpoznawalności, a właściwa redukcja wynosi 0.05%. Na
każde 2000 badanych kobiet tylko jednej uratuje się życie, ale aż 10
zdrowych kobiet będzie musiało być okaleczonych i przejść niepotrzebne
trucie chemioterapią. Szczególnie narażone są na pomyłki kobiety z
gęstym utkaniem tkanki piersiowej. Czułość mammografii dla gęstych utkań
jest bardzo niska i wynosi tylko 27%.
W tym kontekście należy zapoznać się z cyrkiem wyprawianym przez
Angelinę Jolie i wypowiedziami różnych autorów na ten temat. Była to
czysta propaganda, związana z reklamą. Jak oszacowano, dała ona zysk przemysłowi farmaceutycznemu rzędu miliarda dolarów. Ile kobiet przeszło niepotrzebne operacje i chemioterapie, na wszelki wypadek nie podano.
Zauważ proszę Szanowny Czytelniku, że te
wszelkiej maści organizacje kobiece wcale o tych faktach nie wspominają.
Także tzw. prasa medyczna, nie wspominając o prasie polskojęzycznej,
nie umieszcza nawet wzmianki o zagrożeniu badaniami mammograficznymi.
Wprowadzają rozmaitego rodzaju Różowe Wstążeczki, ale kto finansuje te kampanie.
Z drugiej strony kobiece czasopisma, nie wspominając o „medycznych informatorach”, nie podają, że jedną z głównych przyczyn raka piersi są dezodoranty i zawarte w nich chemikalia.
Dlaczego nie podaje się, że glifosat produkcji Monsanto powoduje wzrost raka piersi o 370%? Przecież w Polsce wyjaśniałoby to wzrost zachorowań na raka w województwach wschodnich, typowo rolniczych.
Dlaczego, pomimo udowodnienia związku z rakiem glifosatu, nazywanego w Polsce Roundapem,
sprzedaje się go w sieci handlowej i jest masowo wykorzystywany przez
działkowców? A potem się mówi, że dzieci jedzą nie pryskane zbiory.
Główny Inspektor Sanitarny zajmuje się
handlem szczepionkami, a rakotwórcze preparaty są sprzedawane bez
problemu. Robi się histerię wokoło dopalaczy, co stanowi marginalny
problem, a masowo sprzedawany rakotwórczy preparat jest pomijany
milczeniem. Proszę zauważyć, że żaden z aktorów sceny politycznej na
Wiejskiej, nigdy nie zadał tego podstawowego pytania. Co robi GIS?
Ta ostatnia uwaga, w związku ze zbliżającymi sie wyborami. Czy warto brać udział w takiej inscenizacji?
Czy świadczy to tylko o poziomie merytorycznym tej Instytucji?
W ciągu 40 ponad lat pracy nie spotkałem się z tym, aby jakikolwiek onkolog zlecił kobiecie wykonanie badań 25OHD
. Udowodniono, że poziom witaminy D-3 ma istotny wpływ na wzrost
nowotworów piersi. Te chore, które przechodziły, przez poradnie
chirurgiczne, najczęściej miały poziom witaminy D poniżej 10 ng, przy
pożądanym poziomie rzędu 60 – 70ng. Suplementacja witaminą D-3 od 50
lat praktycznie w Polsce nie istnieje, chociaż powinna wynosić 5000
j.m., plus witamina K-2 w ilości 100 mcg – dziennie. U kobiet, u których
poziom jest tragicznie niski, suplementacja dzienna to 10000 j.m
witaminy D-3 przez okres co najmniej 4-6 tygodni, a nie jak podaje się w
polskich reklamówkach 1000 – 2000 j.m.
Przypisy:
- Cohrane Database Syst Rev 2009.07 październik
- Cohrane Database Syst Rev 2011.11 styczeń
- Cohrane database Syst Rev 2013. 04 czerwiec,
- PubMed PMID 7936508
- BMJ 2014 Feb 11;348;G366
- Lancet Onkology.listopad 2011;12 ;1118/24
- National Cancer Instytut BRCA 2 i BRCA 2
- NEJM 23 września 2010;363;1203/10
Rozpowszechniane wszelkimi możliwymi sposobami jak najbardziej wskazane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz